Byliby tu, używając określenia egzy- stencjalistów, wszyscy „ludzie nieautentyczni”, którzy pragną tego, czego „się” pragnie, postępują, jak „się” postępuje, myślą, jak „się” myśli, i do pewnego czasu żyją, jak „się” żyje. I niekiedy niektórym z nich może się zdarzyć, że jakimś nagłym zrządzeniem losu te anonimowe cząstki masy ludzkiej stają przed pytaniami: dlaczego? po co? w imię czego? Przed pytaniami, od których nie można uciec w azyl magicznego, wszystko wyjaśniającego i rozgrzeszającego słówka „się”.

Dlaczego gonię za tym, za czym gonią inni? Dlaczego poświęcam tyle czasu akurat tym, a nie innym celom, ideom, uczuciom bądź rzeczom? Szczęśliwy ten, kto znajdzie odpowiedź satysfakcjonującą – nie zastanawiałem się dotychczas nad sensem tego, co robiłem w zgodzie z oczekiwaniami środowiska, ale okazuje się, że to było sensowne, uzasadnione.

Ale są wypadki, że odkrywająca się nagle prawda jest tragiczna. Okaże się, że życie zostało przegrane, skierowane nie na ten tor, którym należało je przeprowadzić. Temu odkryciu nie zawsze towarzyszy nadzieja pozwalająca zacząć „od nowa”. Nie zawsze ku temu starcza sił. Żyć od nowa już nie można, żyć dalej, jak „się” żyło, nie warto. Dla wielu pozostaje trzecie wyjście – nie być.

Doświadczenie bezsensu, wewnętrznej pustki i ich konsekwencje przestały stanowić przedmiot zainteresowania jedynie literatury i filozofii, lecz stały się w ostatnich kilkudziesięcioleciach problemem podejmowanym również przez nauki medyczne, a głównie przez psychiatrię.

Pozwolę sobie na zacytowanie fragmentu wziętego z pracy V. Frankla. Pisze on: „Mógłbym też wskazać na tak zwaną nerwicę niedzielna, na ową skłonność do smutnego nastroju powstającą u niektórych właśnie w czasie weekendu, a więc wtedy, gdy człowiek już nie jest pod naciskiem powszedniej krzątaniny. Może w końcu odetchnąć, ale równocześnie dostrzega własną czczość